18 czerwca 2008

15.

Siedzę sobie właśnie w Ł. City na ulicy G. Jem ogórki małosolne zamiast śniadania i popijam je wczorajszą zimną kawą. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo tęsknię za tym miastem. W końcu to tutaj spędziłam 5 lat studiów. 5 najlepszych lat mojego życia. Brakowało mi wszystkiego: hałasu przejeżdżających tramwajów. ciągłych korków, tłumu zawsze się gdzieś śpieszących przechodniów. I ludzie mogą się mi dziwić, co ja takiego widzę w tym mieście - przecież tu są "tylko" odrapane kamienice, hałas, brud i wieczny pośpiech. A ja właśnie chyba to kocham najbardziej, tę duszę, ten klimat.

Spotkałam się w końcu z przyjaciółką, której nie widziałam prawie 9 miesięcy. Wydaje mi się, że gdzieś tam w środku w ogóle się nie zmieniłyśmy, chociaż przez ten czas tak dużo się wydarzyło w moim i jej życiu. Szczególnie w jej. Wyjechała na 5 miesięcy z Polski. Mieszka teraz z chłopakiem, zaręczyli się i we wrześniu biorą ślub. I to wszystko zdarzyło się w zaledwie 9 miesięcy. Widać jedni ludzie normalnie żyją, a inni jedynie wegetują.

Bardzo dobrze mi tu z nimi przez te parę dni. Obawiałam się trochę pierwszego spotkania z M. Okazał się jednak człowiekiem, którego nie można nie polubić. Z zasady mam trudności z nawiązywaniem nowych znajomości, a polubiłam go natychmiast. Z resztą on potrafi wytrzymać z moją O. i chce być z nią przez całe życie, to musi by z niego anioł a nie człowiek, albo chłopak nie wie co czyni.

Całe dnie się opierdalamy, bardzo dużo rozmawiamy, oglądamy filmy, chodzimy po mieście. Oczywiście pijemy i palimy na umór. Jak zawsze w czasie pobytu w Łodzi żyję w świecie odwróconym, w świecie na opak. Jest super. Dopiero jak wrócę do domu będę dochodzić do siebie.

Jak patrzę na zakochanych w sobie ludzi, to mam naprawdę ambiwalentne odczucia. Z jednej strony to jest to naprawdę słodkie i urocze. Zachowują sie jak para nastolatków. Te przytulania, uściski, buziaki, całusy. To ciągłe szukanie chociaż sekundowego kontaktu. Te ukradkowe spojrzenia. Te dwuznaczne stwierdzenia, które rozumieją tylko oni. A z drugiej strony dziwnie się czuję. Nie, nie chodzi mi o zażenowanie, czy skrępowanie. To zupełnie nie to. Co jakiś czas przelatuje mi tylko przez glosę bardzo boląca myśl: czemu to do cholery nie jestem ja?! czemu moje życie nie wygląda w ten sposób?! czemu to ja nie mogę być taka szczęśliwa?! To siedzi we mnie gdzieś głęboko. Boli i wkurwia jak ćmiący ząb. Muszę to w końcu powiedzieć, przyznać się przed samą sobą - jestem po prostu zazdrosna. Zwyczajnie zazdrosna.

Też bym chciała mieć takiego swojego M., który dzwoniłby do mnie kilkanaście razy w ciągu dnia, tylko po to, by ze mną chwilkę porozmawiać, by usłyszeć mój głos, by zakończyć rozmowę stwierdzeniem "kocham cię". I ja na pewno nie krzyczałabym na niego, bo zdenerwowała mnie jakaś pani w banku. No ale to cała moja O.

Bez względu na moje uczucia będę im kibicować. O. zasługuje na to, żeby być szczęśliwa. A wierzę, że M. jej to szczęście da. Na długo. Na bardzo długo. Na zawsze.

Gdzieś tam w środku chyba jeszcze słabiutko wierzę, że ja też kiedyś znajdę swojego M. Przebywanie ze szczęśliwie zakochanymi ludźmi odbuduje we mnie nadzieję.

Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale połączyła ich naszaklasa. Ten portal pośród tych wszystkich swoich okropieństw dokonał jednej dobrej rzeczy.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

oj Kochana, zasmuciłam się jak przeczytałam ten wpis. Wiesz szczęscie czasem jest na wyciągnięcie ręki, nie należy się zamartwiać, nie ma to chyba sensu. Z uśmiechem na ustach witaj każdy dzień, bo w pewnym momencie może się okazać, że ten czas który jest teraz był cudowny...
ściskam i życzę wytrwałości:)