27 czerwca 2008

18.

Na szczęście spadł deszcz. Burza. Kocham burze. W największy deszcz ogarnęła mnie niewytłumaczalna wręcz potrzeba wyjścia z domu i oddychania. Wyszłam. Poczułam deszcz na twarzy. Spływał mi po czole, policzkach, delikatnie dotykał ust, nieśmiało poznawał zakamarki szyi, by w końcu lubieżnie zatrzymać się pomiędzy piersiami. Silny wiatr siekał w twarz mokrymi włosami. Ubranie przemokło w kilka chwil. Przykleiło się do mnie niczym druga skóra. Poczułam się jakbym była naga. Naga, oczyszczona, niewinna i wolna. Spłynął ze mnie cały kurz, brud, złe myśli, goniące terminy, niedokończone sprawy, Oddychałam. Czułam jak ozon wypełnia mi mózg, płuca, każdą najmniejszą komórkę ciała. A ja po prostu stałam i chłonęłam burzę całą sobą. Probowałam nałapać w dłonie trochę deszczu na później, na przyszłość, ale on ze śmiechem prześlizgiwał mi się między palcami.

Po deszczu powietrze się oczyściło. Lżej mi na duszy.

24 czerwca 2008

17.

Kiedyś jeśli bardzo mi na czymś zależało, jeśli chciałam by coś stało się rzeczywistością, dużo o tym myślałam, wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądało moje życie, kiedy TO już się urzeczywistni. I przeważnie się rozczarowywałam.

Teraz robię zupełnie inaczej - wmawiam sobie, że
TO nie jest mi w ogóle potrzebne do szczęścia, że moje życie będzie lepsze, jeśli w ogóle się nie zmieni i będzie biegło starym rytmem. Nie myślę, nie zastanawiam się, nie planuje. Chociaż tak naprawdę tam w środku doskonale wiem, że bardzo mi na tym zależy. I nadal się boleśnie rozczarowuje.

Dziś życie zabolało kolejny raz...


Nie wiem o co chodzi. Jak do tego podejść? czy jest jeszcze jakiś trzeci sposób?



23 czerwca 2008

16.

Home, sweet home. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wróciłam. To był najlepszy wyjazd od dłuższego czasu. Zawsze tak jest, jak mam obawy i nie chce mi się ruszać z domu, to okazuje się, że było zajebiście. No i naprawdę było. Odpoczęłam. Nie chciało mi się wracać.
Trochę mi tu za smutno, za cicho, za samotnie. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie mam z kim porozmawiać. O wypiciu, albo o zapaleniu nawet już nie wspominam. A jest to ten specyficzny okres, ten zły okres, w którym mam wielką ochotę na alkohol i jeszcze większą ochotę na papierosy. Ale może to i dobrze, bo na pewno przyda mi się detoks po całotygodniowym ciągu.

Najgorsze jest to, że nawet własne koty się na mnie obraziły.

Z Ł. City przyjechała ze mną ta piosenka. Czyżby powrót do młodzieńczych lat?

18 czerwca 2008

15.

Siedzę sobie właśnie w Ł. City na ulicy G. Jem ogórki małosolne zamiast śniadania i popijam je wczorajszą zimną kawą. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo tęsknię za tym miastem. W końcu to tutaj spędziłam 5 lat studiów. 5 najlepszych lat mojego życia. Brakowało mi wszystkiego: hałasu przejeżdżających tramwajów. ciągłych korków, tłumu zawsze się gdzieś śpieszących przechodniów. I ludzie mogą się mi dziwić, co ja takiego widzę w tym mieście - przecież tu są "tylko" odrapane kamienice, hałas, brud i wieczny pośpiech. A ja właśnie chyba to kocham najbardziej, tę duszę, ten klimat.

Spotkałam się w końcu z przyjaciółką, której nie widziałam prawie 9 miesięcy. Wydaje mi się, że gdzieś tam w środku w ogóle się nie zmieniłyśmy, chociaż przez ten czas tak dużo się wydarzyło w moim i jej życiu. Szczególnie w jej. Wyjechała na 5 miesięcy z Polski. Mieszka teraz z chłopakiem, zaręczyli się i we wrześniu biorą ślub. I to wszystko zdarzyło się w zaledwie 9 miesięcy. Widać jedni ludzie normalnie żyją, a inni jedynie wegetują.

Bardzo dobrze mi tu z nimi przez te parę dni. Obawiałam się trochę pierwszego spotkania z M. Okazał się jednak człowiekiem, którego nie można nie polubić. Z zasady mam trudności z nawiązywaniem nowych znajomości, a polubiłam go natychmiast. Z resztą on potrafi wytrzymać z moją O. i chce być z nią przez całe życie, to musi by z niego anioł a nie człowiek, albo chłopak nie wie co czyni.

Całe dnie się opierdalamy, bardzo dużo rozmawiamy, oglądamy filmy, chodzimy po mieście. Oczywiście pijemy i palimy na umór. Jak zawsze w czasie pobytu w Łodzi żyję w świecie odwróconym, w świecie na opak. Jest super. Dopiero jak wrócę do domu będę dochodzić do siebie.

Jak patrzę na zakochanych w sobie ludzi, to mam naprawdę ambiwalentne odczucia. Z jednej strony to jest to naprawdę słodkie i urocze. Zachowują sie jak para nastolatków. Te przytulania, uściski, buziaki, całusy. To ciągłe szukanie chociaż sekundowego kontaktu. Te ukradkowe spojrzenia. Te dwuznaczne stwierdzenia, które rozumieją tylko oni. A z drugiej strony dziwnie się czuję. Nie, nie chodzi mi o zażenowanie, czy skrępowanie. To zupełnie nie to. Co jakiś czas przelatuje mi tylko przez glosę bardzo boląca myśl: czemu to do cholery nie jestem ja?! czemu moje życie nie wygląda w ten sposób?! czemu to ja nie mogę być taka szczęśliwa?! To siedzi we mnie gdzieś głęboko. Boli i wkurwia jak ćmiący ząb. Muszę to w końcu powiedzieć, przyznać się przed samą sobą - jestem po prostu zazdrosna. Zwyczajnie zazdrosna.

Też bym chciała mieć takiego swojego M., który dzwoniłby do mnie kilkanaście razy w ciągu dnia, tylko po to, by ze mną chwilkę porozmawiać, by usłyszeć mój głos, by zakończyć rozmowę stwierdzeniem "kocham cię". I ja na pewno nie krzyczałabym na niego, bo zdenerwowała mnie jakaś pani w banku. No ale to cała moja O.

Bez względu na moje uczucia będę im kibicować. O. zasługuje na to, żeby być szczęśliwa. A wierzę, że M. jej to szczęście da. Na długo. Na bardzo długo. Na zawsze.

Gdzieś tam w środku chyba jeszcze słabiutko wierzę, że ja też kiedyś znajdę swojego M. Przebywanie ze szczęśliwie zakochanymi ludźmi odbuduje we mnie nadzieję.

Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale połączyła ich naszaklasa. Ten portal pośród tych wszystkich swoich okropieństw dokonał jednej dobrej rzeczy.

12 czerwca 2008

14.



Truskawki - malutkie kuleczki o urzekającym wprost zapachu i smaku, którym wprost nie potrafię się oprzeć. Są pierwszą zapowiedzią prawdziwego lata. Razem z nimi pojawiają się coraz odważniejsze promienie słońca i coraz wyższe temperatury.

Pierwsze letnie truskawki mają w sobie coś nieuchwytnego, magicznego i cudownego. Na początku kuszą zapachem - słodkim i niesamowicie intensywnym. Ten aromat uruchamia od razu całą lawinę samych pozytywnych skojarzeń: lato, wakacje, beztroska, dzieciństwo. Potem nęcą swoimi barwami: uwodzicielsko seksowna czerwień ukrywa się pod zawadiacką zieloną czapeczką. A na samym końcu pojawia się to, na co tak czekałam przez te długie miesiące: smak - lepki i leniwie rozpływający się na języku.

Niestety co roku przeżywam rozczarowanie… Truskawki nigdy nie okazują się takie dobre jak myślałam. Nigdy rzeczywista truskawka nie dorówna tym smakom, zapachom i kolorom, które istnieją w mojej głowie. W moim umyśle istnieje jakiś nieosiągalny wprost ideał truskawki, który nigdy nie zostanie zmaterializowany. Jednak wiem, że nadal będę go szukać: w tym roku i przez wszystkie następne lata. I to chyba również lubię i na to czekam, te niekończące się poszukiwania. Bo ideał może być tylko jeden…

10 czerwca 2008

13.

13. notka, ale nie jestem przesądna.

No to teraz już wiem, kiedy tu byłam po raz ostatni - równo tydzień temu. Siedem długich i męczących dni wyjętych z życia. Siedem dni spędzonych przy komputerze na pisaniu przez 8-10 godzin dziennie. Chodzenie spać, kiedy na dworze już jest zupełnie jasno. Do snu kołysze cię wtedy śpiew rozbudzonych już ptaków, a nowy dzień nieśmiało przysiada na twojej poduszce. Spanie po trzy godziny na dobę, po to tylko, by wstać i znowu zacząć pisanie. Hektolitry wypitej kawy i niezliczona ilość wypalonych fajek. Zaniedbywanie przyjaciół w potrzebie, którzy chcą się z tobą zobaczyć. Ale udało się! Teraz tylko muszę dojść do siebie i odnaleźć się na nowo w rzeczywistości.

Co do rzeczy innych - wczorajszego meczu nie mam zamiaru a tym bardziej ochoty komentować

2 czerwca 2008

12.

Wczoraj, przeszukując szafę w poszukiwaniu jakiegokolwiek stroju, który nadawałby się w ogóle do wyjścia (ostatnio mam z tym bardzo duży problem), natknęłam sie na moje ukochane jasnozielone spodenki. Kupiłam je prawie równo 3 lata temu. Był to piękny czas, kiedy bardzo schudłam po chorobie i w końcu wyglądałam tak jak bym tego chciała. Niestety potem równie szybko odzyskałam byłą figurę. No ale wracając do spodni. W ciągu tych 3 lat wiele razy bezskutecznie próbowałam się w nie wcisnąć. Zawsze kończyło się to kompletną porażką i załamaniem nastroju. Wczoraj coś mnie tknęło i przymierzyłam je ponownie. Nie robiłam sobie żadnych nadziei. Jak wielkie było moje zdziwienie i radość, kiedy okazało się, że pasują wprost idealnie. Nadszedł ich powtórny czas. Opinają się wprawdzie trochę tu i ówdzie, ale to raczej dodaje im tylko uroku. Czyżbym miała figurę, taką jak 3 lata temu? Nie, to niemożliwe. A może... Mam zamiar w nich chodzić z dumą. Nie interesuje mnie, że mają kolor, który obecnie nosi 90% dziewczyn. Moje spodenki zostały zakupione dużo wcześniej i nie hołdują obecnej modzie. Z drugiej strony całkiem przyjemnie będzie wmieszać się w ten barwny tłum, stać się niewidoczną pośród tylu kolorów.